Jeden z najlepszych polskich koszykarzy. Zawsze był krnąbrny. Już jako czterolatek uciekł z domu. Gdy mieszkał w Szwecji, miał zostać sławnym hokeistą, ale wstydził się wyjść na lód... w za dużych spodniach. Wybrał więc koszykówkę i już jako 16-latek grał w Realu Madryt. W Nowym Jorku wiódł życie playboya. Teraz zdobył z Barceloną mistrzostwo Hiszpanii.
Można do ciebie mówić „Polski Pistolet”?
(Śmiech). To się zaczęło jeszcze w Stanach. Ktoś w NBA powiedział o mnie „The Polish Pistol”. Podchwycili to koledzy z zespołu. Jak trafiałem jakiś fajny rzut, to tak na mnie wołali. Kiedy wróciłem grać do Europy, ta ksywka trochę wyszła z użycia. Ale ostatnio, kiedy kolega zakładał mi konto na Instagramie, wpisał właśnie taki login - „polishpistol30”. I tak zostało. „30” bo z takim numerem w drafcie, ybrali mnie do zespołu New York Knicks. „30” to jest też numer na mojej koszulce w Barcelonie. Dzięki Instagramowi ten pseudonim powrócił. Pytali już mnie o to hiszpańscy dziennikarze.
Ty chyba w ogóle miałeś sporo różnych ksywek?
W NBA oprócz „The Polish Pistol” funkcjonował też pseudonim „The Magic Lamp”. Tak mówili na mnie często telewizyjni komentatorzy. Z kolei agenci sportowi skracali moje imię i wołali do mnie „Mać” (śmiech). W Rosji, kiedy grałem w Chimki Moskwa dostałem pseudonim „Szeryf”. Któregoś razu wszedłem do pokoju, kiedy chłopaki grali w pokera, jeden kolega zawołał: „Uwaga, Szeryf przyszedł!”. I tak zostało.
W Szwecji nazywali cię „Micke”...
Bo kumple na podwórku nie byli w stanie dobrze wymówić „Maciek”. Zostałem więc „Micke”, czyli Michael. W Szwecji tylko w szkole mówili na mnie „Maciej”. Miałem więc dodatkową, super osobowość. W klubie i na osiedlu byłem po prostu „Micke”.
Więcej w magazynie Playboy Nr 08 (260) 2014
fot. Marcin Klaban